Pierwszym testem na spójność na prawicy będą wybory nowego kierownictwa Izby Reprezentantów
W zeszłym tygodniu kalifornijski kongresmen i kandydat na przewodniczącego Izby Reprezentantów Kevin McCarthy wystąpił w telewizji Newsmax, w programie Seana Spicera, rzecznika Donalda Trumpa z czasów, gdy ten mieszkał w Białym Domu. Gospodarz audycji wychwalał gościa za zebranie 500 mln dol. na kampanię republikanów, po czym oddał mu mikrofon.
„Pracujemy dzisiaj nad zasadami funkcjonowania naszego klubu w Izbie Reprezentantów. Chcemy mieć pewność, że każdy ma swój wkład, ale musimy mówić jednym głosem. Sukces odniesiemy tylko wtedy, gdy będziemy pracować razem” – stwierdził pretendent do stanowiska przewodniczącego Izby. I dodał, że to on jest jedyną nadzieją na poskromienie administracji Bidena w Kongresie. „Jeśli nie zrobimy tego dobrze, Demokraci mogą przejąć władzę (red. – w Izbie Reprezentantów)”. Jeśli pokażemy przed wyborem przewodniczącego naszą słabość i brak woli do gry zespołowej, lewica może na tym skorzystać i w końcu wybrać przewodniczącego bądź przewodniczącą” – stwierdził McCarthy.
Brak szabel
Polityk ma się czego obawiać. Zwykle głosowanie na forum całej Izby było formalnością: zwyciężał zawsze szef klubu największej partii. W ostatniej dekadzie na tym utrwalonym procederze powstały pęknięcia. Kiedy w styczniu 2013 r. na to stanowisko kandydował republikanin John Boehner, a w analogicznym miesiącu w 2017 r. demokratka Nancy Pelosi, nie wszyscy członkowie ich stronnictw głosowali za nimi. Koniec końców wygrali, ale wewnętrzna opozycja pokazała, że może się ujawnić w trakcie głosowania.
Za miesiąc może dojść do sytuacji wyjątkowej. Izba Reprezentantów może nie wybrać na swojego lidera szefa zwycięskiej partii. Republikański klub ma 222 członków. McCarthy musi zdobyć 218 głosów, dlatego miejsca na ewentualną pomyłkę jest bardzo mało.
Licytacja na radykalizm
Kto się może zbuntować? Pierwszą gotową do nieposłuszeństwa jest Marjorie Taylor Greene, kongresmenka z Georgii od 2021 r., gorliwa zwolenniczka Donalda Trumpa i teorii spiskowych. Dwa tygodnie temu zapowiedziała na konferencji prasowej, że będą walczyć o odcięcie Ukrainy od pomocy z USA.
Sam Kevin McCarthy w pewnym momencie zaczął ulegać presji partyjnych izolacjonistów. „Nie będzie więcej „czeków in blanco” dla Ukrainy” – powiedział dziennikarzom. Potem się tłumaczył, że chce po prostu zapewnić większy nadzór nad wydatkami federalnymi.
Kolejnym potencjalnym buntownikiem jest kongresmen Matt Gaetz z Florydy. Latem komentował on w wyjątkowo obelżywy sposób protesty przeciwko zaostrzaniu prawa aborcyjnego: „Dlaczego kobiety z najmniejszym prawdopodobieństwem zajścia w ciążę najbardziej przejmują się aborcją?”. „Nikt nie będzie chciał cię zapłodnić, jeśli wyglądasz jak kciuk” - mówił 23 lipca na studenckiej konferencji na Florydzie. Uczestniczki proaborcyjnych manifestacji opisywał jako „mierzące mniej niż 160 centymetrów wzrostu i ważące ponad 150 kilogramów”. Dodał, że wyglądają, jakby miały „kostki słabsze niż prawne uzasadnienie orzeczenia w sprawie Roe przeciwko Wade”.
Inni gotowi do wypowiedzenia posłuszeństwa to Bob Good z Wirginii, Matt Rosendale z Montany, Ralph Norman z Południowej Karoliny i Andy Biggs z Arizony. W sumie podczas tajnego głosowania na lidera klubu przeciwko McCarthy’emu zagłosowało aż 31 republikanów.
Koalicja zdrowego rozsądku
Urzędnicy z Kapitolu są zdania, że nawet jeżeli McCarthy zostanie wybrany na przewodniczącego Izby Reprezentantów, to jego urzędowanie skończy się późną wiosną. Rozmawiałem z przedstawicielami obydwu partii. Republikanie mają wręcz więcej wątpliwości co do przyszłości kalifornijskiego polityka niż demokraci.
W dłuższej perspektywie czasowej scenariusz dla Waszyngtonu może wyglądać jak to, co stało się ostatnio na Alasce. Republikanie utożsamiający się z tradycyjnym, niegdyś głównym nurtem prawicy zawiązali koalicję z demokratami w stanowym Senacie. W opozycji znalazło się trzech twardogłowych, Trumpowskich, wierzących w spiski członków stronnictwa.
Tekst jest częścią cyklu reportaży i relacji Radosława Korzyckiego z wyprawy reporterskiej do Stanów Zjednoczonych we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.