Kandydaci do rezydencji artystycznej ICORN muszą udokumentować swój dorobek literacki oraz przedstawić „wiarygodne” dowody na doświadczanie gróźb bądź realnych prześladowań. Listę powodów uprawniających do zgłoszenia się do programu czyta się jak upiorny wiersz.
Tekst powstał w cyklu „Kultura uchodźcza w Polsce” w ramach naszej współpracy z Dwutygodnikiem. Pierwotnie ukazał się na stronie Dwutygodnika.
Trzy zdarzenia, trzy śmierci z 2015 roku zainspirowały bezpośrednio palestyńską poetkę Dareen Tatour do napisania wiersza „Resist, my people, resist them” – utworu, za który została skazana na pięć miesięcy więzienia, a następnie trzy lata aresztu domowego z zakazem używania internetu i telefonu. Trzy śmierci. Szesnastoletni Muhammad Abu Khudair z Jerozolimy został porwany w drodze do meczetu, a później poddany torturom i zabity. Osiemnastomiesięczny Ali Dawabsha spłonął żywcem wraz z rodziną w pożarze domu na osiedlu Duma na Zachodnim Brzegu, dom został podpalony przez żydowskich osadników. Osiemnastolatka Hadeel Al-Hashlamoun została zastrzelona przez izraelskich żołnierzy na jednym z checkpointów, gdy odmówiła zdjęcia hidżabu i poddania się przeszukaniu. Napisałam, że zdarzenia „zainspirowały” Tatour, ale to przecież bardzo złe słowo.
„Nie mogłam przestać myśleć o tym, co się stało. Czułam w sobie ogromny gniew” – mówi w jednym z wywiadów Tatour. „Chciałam wyrazić tę wściekłość i napisałam utwór «Resist, my people, resist them», który nawiązuje do tych trzech wydarzeń. Obrazy dzieci męczenników nie mogły wyjść mi z głowy, mój utwór dedykowałam ich duszom”.
Fascynuje mnie sposób, w jaki palestyńska autorka mówi o literaturze. Zapytana w tej samej rozmowie o warunki i okoliczności prześladowań, opowiada nie tylko o pozbawionej wolności poetce, ale i o uwięzionym wierszu. Zakaz korzystania z internetu i zakaz publikowania nałożony na artystkę stawia sam utwór – w tym przypadku wiersz – na równi ze złoczyńcą. Tymczasem: „Poetry is not a crime” – pod tym hasłem przebiegały akcje solidarnościowe z poetką. Izraelski sąd nie podzielił jednak tej opinii i miał ambicję przekonać wszystkich, że tak właśnie jest, poezja – jeśli pisze ją wróg – jest zbrodnią i należy ją karać jak zbrodnię.
Nieważne, kto pisze, ważne, kto czyta
Dareen Tatour gościła w tym roku w Polsce na festiwalu Europejski Poeta Wolności. Przez kilka lat mieszkała także w Szwecji, gdzie przebywała w ramach programu rezydencjalnego Międzynarodowej Sieci Miast Schronienia ICORN.
Założony w 2005 roku ICORN to program stypendialny kierowany do artystów (głównie pisarzy i pisarek, ale od pewnego czasu aplikacje mogą składać także muzycy i artystki wizualne), którzy w swoich ojczyznach doświadczają prześladowań ze względu na swoją twórczość. Dzięki programowi mają szansę znaleźć bezpieczne miejsce do pisania (w Europie i obu Amerykach). Jednym z pomysłodawców sieci był Salman Rushdie, autor wydanych w 1988 roku „Szatańskich wersetów”, za które ajatollah Chomejni obłożył autora fatwą. Od momentu jej wydania życie pisarza było wielokrotnie zagrożone. Ostatnio w 2022 roku, gdy Rushdie został publicznie zaatakowany nożem w trakcie wystąpienia w Nowym Jorku. Pisarz przeżył, ale stracił czucie w jednej z dłoni i wzrok w lewym oku.
ICORN to program stypendialny kierowany do artystów, którzy w swoich ojczyznach doświadczają prześladowań ze względu na swoją twórczość
Pochodząca z Iranu, ale mieszkająca w Stanach Zjednoczonych pisarka Azar Nafisi w niezwykle irytującej książce „Czytaj niebezpiecznie. Wywrotowa siła literatury na burzliwe czasy” opisuje własne zmagania z cenzurą i reżimem. Trudno mi w nie uwierzyć, kiedy wiem, że autorka pochodzi z bogatego inteligenckiego rodu i przez lata bez większych problemów latała do Stanów Zjednoczonych (zanim osiadła tam na stałe) z wykładami podszywającymi się pod uniwersalne zmagania jednostki w starciu z totalitaryzmem. Ale o Rushdiem Nafisi pisze ciekawie: „«Szatańskie wersety» ukazują miejsce, gdzie nie istnieją wiara, etyka i wiedza; gdzie nikt nie jest tym, za kogo się podaje, a jedynie odbiciem w krzywym zwierciadle; miejsce, gdzie nie liczą się hart ducha ani moralność, gdzie imion dobrych ludzi używa się do ukrywania nikczemności władców, a żony proroka stają się zwykłym chwytem reklamowym. (…) Książka ta, zamiast ganić muzułmanów za ich wiarę, jest w istocie krytyką nie tylko zachodniego materializmu i komercjalizmu, ale i duchownych uważających się za następców proroka – ludzi pokroju ajatollaha Chomejniego.”
Salman Rushdie mówił zresztą o tym wprost w jednym z wywiadów: „To, co tak wzburzyło ajatollaha, to zaledwie 70–80 stron 550-stronicowej powieści. Kiedyś mnie to irytowało, pytałem: «Czy możemy porozmawiać o pozostałych 470 stronach?». Pewnie wielu ludzi, którzy najpierw mieli do czynienia z publicznym odbiorem książki, dziwiło się, kiedy już się zabrali do lektury: «Przecież ona jest o czymś zupełnie innym»”.
Nie ma znaczenia, jakie są intencje pisarza czy pisarki w owładniętym przemocą kraju. Liczy się to, jak ich teksty zostaną odczytane przez tych, którzy wkładają codzienny wysiłek w utrzymanie władzy.
Upiorny wiersz
Ciekawi mnie, jak wygląda formularz zgłoszeniowy do programu rezydencjalnego ICORN. Próbuję się tego dowiedzieć ze strony internetowej, jednak rekrutacja wygląda na chwilowo zawieszoną. Dowiaduję się, że aplikacji wpłynęło dużo więcej, niż dostępnych jest miejsc schronienia – a tych jest ponad 80. Zwracam się do Cathrine Helland – specjalistki do spraw komunikacji w ICORN – z pytaniem o liczbę zgłoszeń, które organizacja otrzymuje rocznie. Odpowiada mi niemal natychmiast: „Co roku setki pisarzy, dziennikarzy i artystów zwracają się do nas, szukając ochrony i bezpiecznej przestrzeni, w której mogliby kontynuować swoją pracę, wolni od prześladowań”.
A z jakich krajów najczęściej wpływają zgłoszenia? Helland tłumaczy: „Kraje pochodzenia kandydatów do programu ICORN odzwierciedlają to, co w danym momencie w kontekście wolności słowa dzieje się na świecie. Sytuacją przełomową, która w znaczący sposób przekroczyła możliwości organizacji zajmujących się prawami człowieka, był konflikt w Afganistanie w 2021 roku. Presja wywierana na pisarzy, dziennikarzy i artystów ciągle rośnie, a możliwość znalezienia przestrzeni do nieskrępowanej ekspresji twórczej w bezpiecznym miejscu maleje. Otrzymujemy bardzo dużo wniosków z Afganistanu, Sudanu, Mjanmy, Białorusi, Bangladeszu, Jemenu i Palestyny. Oraz z krajów od dawna borykających się z wyzwaniami w zakresie wolności słowa, takich jak Iran, Erytrea, Rosja, Syria i Chiny”.
Kraje pochodzenia kandydatów do programu ICORN odzwierciedlają to, co w kontekście wolności słowa dzieje się na świecie
Osoby składające wniosek o przyznanie rezydencji artystycznej ICORN muszą udokumentować nie tylko swój dorobek literacki i artystyczny, ale również przedstawić „wiarygodne” dowody na to, że doświadczają w związku ze swoją twórczością artystyczną gróźb bądź realnych prześladowań. Listę powodów uprawniających do zgłoszenia się do programu zamieszczono na stronie, czyta się to jak upiorny wiersz:
zagrożenie bycia zabitą, uprowadzonym, napadniętym lub „znikniętą”;
skazanie, będące bezpośrednim skutkiem twórczości pisarskiej lub artystycznej, na karę więzienia lub karę pozbawienia wolności przez organy państwowe/niepaństwowe;
niemożność swobodnego wyrażania siebie poprzez pisanie i/lub inną twórczość artystyczną z obawy przed prześladowaniami ze strony organów państwowych lub niepaństwowych.
Kogo wybrać?
80 miejsc schronienia, kilkaset zgłoszeń. Kogo wybrać? Czyje prześladowania są więcej warte? Zapewne, zwłaszcza przy ograniczonych środkach, nie da się zorganizować naboru w inny sposób. Podobne wymagania i prośby o udokumentowanie doznawanej przemocy stawiane są osobom niebędącym artystkami, które składają wniosek o przyznanie statusu uchodźcy. A jednak coś zgrzyta, kieruje złośliwe myśli w stronę igrzysk cierpienia. Chyba nie tylko moje, bo znajduję artykuł, w którym doświadczony trójmiejski dziennikarz, zapowiadając przybycie do Gdańska kolejnego stypendysty ICORN (program nazywa: „elitarnym klubem”), pisze o tym w ten rekreacyjno-sportowy sposób: „Na przełomie grudnia i stycznia dowiemy się, który prześladowany pisarz, dziennikarka, bloger czy rysowniczka trafi na roczne stypendium do Gdańska, by tworzyć tu z dala od prześladowań, zagrożenia więzieniem czy nawet utratą życia”.
Bycie w sytuacji zagrażającej życiu bądź ekspresji twórczej są kluczowe, by móc ubiegać się o pobyt rezydencjalny w jednym z miast schronienia, jednak dokumentowane publikacje również są wymogiem. Myślę więc o artystach i artystkach bez dorobku, o tych, którzy uciekają nie tylko przed innymi ludźmi, ale też przed słońcem, o tych, których prześladują bieda i niskie temperatury. O ludziach, którzy w bezpiecznych warunkach mogliby rozwijać lub nawet odkryć swój talent. Myślę o młodym, zdolnym chłopaku z wykształceniem technicznym, inżynieryjnym, który po przejściu piekła na pograniczu polsko-białoruskim napisał, na moją prośbę, zachwycające literacko wspomnienia z tej przeprawy. Nie zdecydował się jednak na ich publikację, pozostając (przynajmniej dla mnie) pisarzem bez publikacji, wciąż jednak pisarzem.
W Polsce w sieci ICORN jest pięć miast: Gdańsk, Wrocław, Katowice, Kraków i od niedawna Warszawa. Kraków przystąpił do programu w 2011 roku jako pierwsze miasto w Europie Środkowo-Wschodniej. Programem zajmuje się Instytut Kultury Willa Decjusza. Rozmawiam z jego dyrektorką Dominiką Kasprowicz. Dowiaduję się, że to z inicjatywy Instytutu Kraków włączył się do sieci. „Tu ten pomysł powstał, a miasto Kraków się do niego przychyliło. Okazja była nie byle jaka, bo to było stulecie urodzin Czesława Miłosza, który, jak wiadomo, gdyby żył, dużo miałby do powiedzenia na temat wychodźstwa, przymusowej migracji i tworzenia na uchodźstwie”.
W Polsce w sieci ICORN jest pięć miast. Kraków przystąpił do programu w 2011 roku jako pierwsze miasto w Europie Środkowo-Wschodniej
Pani Dominika jest bardzo miła i ma dla mnie dużo cierpliwości. A pytam o wszystko, łącznie z wyposażeniem pokojów gościnnych. W czymś na kształt amoku pytam o toalety, koniecznie chcę wiedzieć, czy w pokojach są toalety. Możliwe, że Virginia Woolf nie wspominała o nich tylko dlatego, że dostęp pisarki do bieżącej wody wydawał jej się w XX wieku czymś naturalnym?
Trochę mi więc wstyd, gdy myślę sobie: Miłosz, Miłosz, Miłosz – dlaczego częściej się odwołujemy do autorytetów, a nie do własnych uczuć czy praw człowieka? Dlaczego rzadziej słyszymy: „Zrobiliśmy tak, bo chcieliśmy, bo taka jest potrzeba, bo ludziom trzeba pomagać. I nie potrzebowaliśmy do tego żadnej okazji”?
Willowa rodzina
Jak stary hippis chciałabym, żebyśmy częściej odwoływali się do własnych uczuć, a rzadziej do słów najmądrzejszych nawet pisarzy, ale też trochę mi głupio, bo przecież nie mam wątpliwości, że motywacje osób zaangażowanych w projekt płyną jednak w głównej mierze nie od Miłosza, a z dużo głębszych, organicznie ludzkich źródeł. Rezydenci i rezydentki sieci ICORN mogą liczyć na pomoc w zorganizowaniu życia w Krakowie na wielu płaszczyznach: od wizyty w urzędzie skarbowym, przez otrzymanie wsparcia w zakresie pomocy psychologicznej (jeśli jest taka potrzeba), po fizycznie rozumiany dobrostan i zaopiekowanie się ścieżką kariery, czyli po prostu zaoferowanie bezpiecznej przestrzeni do pisania, publikowanie tłumaczeń prozy i tomów poetyckich, zapraszanie na festiwale literackie i sieciowanie.
Jak stary hippis chciałabym, żebyśmy częściej odwoływali się do własnych uczuć, a rzadziej do słów najmądrzejszych nawet pisarzy
Dominika Kasprowicz mówi: „Stypendyści są bardzo blisko z nami, właściwie stają się częścią naszej willowej rodziny, naszego zespołu literackiego”. A Paweł Łyżwiński, koordynator programu z ramienia Willi Decjusza i tłumacz (wespół z Adamem Partyką) tomu „Pęknięte połówki mlecznego słońca” przebywającej na rezydencji osoby literackiej Aaiún Nin, mówi mi wprost o przyjaźni: „Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu. Z niektórymi rezydentami naprawdę się zaprzyjaźniłem”.
Krakowscy stypendyści i stypendystki mieszkają w pokojach domu gościnnego Willi Decjusza przez rok lub dwa. Do dyspozycji mają piękne wnętrza i olbrzymi park, trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce do pisania. Ekobanały szturmują moją głowę, myślę o uzdrawiającej mocy drzew i spokoju, pewnie w takich warunkach łatwiej pisarzom i pisarkom zapomnieć o przeszłości. Nie zastanawiam się, czy tego chcą.
Tymczasem: „Tęsknię za prawdziwą mną, czyli za osobą, którą byłam, mieszkając w Syrii” – mówi poetka, prozaiczka i aktywistka Kholoud Charaf, która w Willi Decjusza mieszkała w latach 2018–2020. Słyszę te słowa, oglądając w sieci relację z jej spotkania autorskiego, podczas którego promuje wydaną w Polsce książkę „Powrót do Gór. Dziennik w cieniu wojny”. Charaf mówi: „Tęsknię za kolorem gleby, z kamieniami na polach; za niebieskim niebem, tęsknię za wspaniałymi dziećmi z mojej wioski i ich wesołym śmiechem. Tak bardzo chciałabym im jakoś pomóc i uchronić je przed wojną. Niestety żadna sztuka nie zatrzyma wojny, która już wybuchła. Sztuka może nam pomóc udokumentować i opisać wojny, które już się zakończyły”.
Kim jest prawdziwa „ja”, o której mówi Charaf? Jak zmieniła ją wojna? Nie zapytam o to, ale nie mówię, że mnie to nie ciekawi.
Mnożnik strachu
„Reporterzy dopytują o wszystko” – pisze Behrouz Boochani w „Tylko góry będą ci przyjaciółmi. Słowa z więzienia Manus” – relacji autora z kilkuletniego pobytu w więzieniu dla uchodźców w Australii. „Wiecznie węszą za okropnymi wydarzeniami. Pożywką dla ich pracy są wojny, złe wieści, ludzkie cierpienie. Pamiętam, że kiedy sam pracowałem w gazecie, rozbudzało mnie słuchanie wiadomości o, powiedzmy, zamachu stanu czy rewolucji albo ataku terrorystycznym. Zabierałem się do pracy z wielkim zapałem i zbierałem takie informacje jak sęp, a potem syciłem nimi apetyt odbiorców”.
Postanowiłam sobie kiedyś, że nigdy nie zostanę takim sępem. I że mając do dyspozycji literaturę, czyli opowieść podaną w formie, którą jej autor czy autorka uznała za najpełniejszą, nie będę się pchać w ich życie z prywatnymi pytaniami. Uważam, że spłaszczają one wydźwięk tego, co się napisało. Nie po to autorka siedziała godzinami, cyzelując szyk jednego zdania, żebym ja miała ją potem zmuszać do odpowiadania na pytania w stylu: „O czym jest twoja książka?”. Sądzę, że literatura, zwłaszcza ta „zaangażowana”, musi wychodzić do ludzi, ale powinno się ją interpretować samodzielnie, bez pomocniczych pytań do pisarza.
Nie po to autorka siedziała godzinami, cyzelując szyk zdania, żebym ja miała ją potem zmuszać do odpowiadania na pytania w stylu: „O czym jest twoja książka?”
Złamałam się przy Umarze Abdulu Nasserze, poecie i muzyku z Iraku, który przed prześladowaniami Państwa Islamskiego dzięki pomocy sieci ICORN uciekł do Wrocławia. Uderzyła mnie odwaga i zaangażowanie widoczne w teledysku do jego utworu „Więzień z Mosulu”. Prostota i dosłowność – pokazanie zła palcem. Zawstydziłam się. Gdy ja boję się publicznie skrytykować przewalanie pieniędzy na absurdalnie luksusowe bankiety podczas literackich imprez (z obawy przed wyjściem na marudę), on tworzy sztukę, za którą grozi mu śmierć – jaki tu zastosować mnożnik strachu?
Nie chciałam się bawić w filozofowanie i „miłosze”. Nie prosiłam o interpretację utworów ani o opowiedzenie prywatnych historii. Zadałam kilka fundamentalnych pytań, licząc na szczerość zbliżoną do teledysku. Zapytałam o wolność słowa: „Mieszkając w różnych miejscach, byłem świadkiem, jak różne idee mogą być odrzucane w jednym kontekście, ale celebrowane i oklaskiwane w innym, w zależności od aktualnych interesów politycznych”. I o sztukę zaangażowaną: „Bunt jest częścią mojej osobowości i to nieuchronnie odbija się na poruszanych przeze mnie tematach. Ale chciałbym zaznaczyć, że bunt nie jest dla mnie tożsamy z czymś niegrzecznym czy wulgarnym, zarówno w sztuce, jak i w życiu”.
A na koniec spytałam, które aspekty jego sztuki okazały się według niego najbardziej niebezpieczne dla jego oprawców. Nasser odpowiedział: „Stawianie życia ponad śmierć”.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie rozmówców i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.