Polityka klimatyczna razem albo wcale

Opinia

Na świecie trwa spór zwolenników globalizacji z obrońcami suwerenności narodowej. Dotyczy on też polityki klimatycznej.

Tekst powstał w ramach programu Transatlantic Media Fellowships, w którym wspieramy zaangażowane dziennikarstwo i udzielamy stypendium dla dziennikarzy na podróż do Stanów Zjednoczonych i napisanie relacji w jednym z trzech priorytetowych dla Fundacji obszarów: polityka klimatyczna i energetyczna, demokracja i prawa człowieka oraz polityka zagraniczna i bezpieczeństwa. Wojciech Jakóbik jest jednym z trzech tegorocznych stypendystów.

Teoretycy stosunków międzynarodowych spierają się o to, jak będzie wyglądać przyszłość polityki zagranicznej. Zwolennicy końca historii ogłoszonego przez Francisa Fukuyamę spodziewali się, że postępująca globalizacja usunie państwa narodowe i będzie promować byty ponadnarodowe ciążące ku centralizacji polityki oraz przenoszenie się środka ciężkości procesu decyzyjnego ku mechanizmom multilateralnym.

Polska była do pewnego stopnia beneficjentem takiego układu. Wszelkie organizacje multilateralne, choć dominują w nich zwykle najsilniejsze państwa, dążą do ustalenia zasad gry ustanawiających równość między wszystkimi uczestnikami. To dlatego kanclerz Angela Merkel pojechała do Samary bronić polskich wędlin przed sankcjami Rosji, a Komisja Europejska stanęła po naszej stronie w negocjacjach gazowych z rosyjskim Gazpromem. To dzięki temu mechanizmowi Polacy mogli wpłynąć na unijną debatę o bezpieczeństwie energetycznym.

Pęknięte Stany

Jednak globalizacja polityki zagranicznej ma także inne oblicze. Wspólna polityka klimatyczna na poziomie globalnym i unijnym zmierza do redukcji emisji dwutlenku węgla z gospodarki, nie tylko energetyki. Dla przemysłu polskiego uzależnionego od energetyki węglowej oznacza to konieczność bolesnej transformacji, która ze względu na inny punkt startowy oraz mniejszy potencjał jest trudniejsza niż np. w Niemczech, które swój zwrot Energiewende rozpoczęły jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku. Te same mechanizmy multilateralne, które dały postępy w polityce bezpieczeństwa energetycznego, zmuszają do postępów w polityce klimatycznej i z punktu widzenia walki ze zmianami klimatu, to dobrze. Gorzej dla gospodarki Polski, która musi się szybko zmienić.

Dyskusja na ten temat toczy się także w USA. Spór między globalistami a obrońcami suwerenności został przetłumaczony na język starych dyskusji amerykańskiej sceny politycznej między federalistami a konfederatami, które poprzedzały przyjęcie Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Za zmianami są Stany progresywne, jak Kalifornia ciesząca się warunkami geograficznymi sprzyjającymi rozwojowi energetyki nisko- lub zeroemisyjnej, w tym odnawialnym źródłom energii (OZE). Stan Kalifornia przyjął ustawę zakładającą, że osiągnie 100 proc. wytwarzania energii z odnawialnych źródeł do 2045 roku. Dokument musi jeszcze zostać zatwierdzony przez gubernatora Jerry’ego Browna.

Do tej pory republikanie obawiali się, że taka regulacja będzie kosztowna i podniesie ceny energii. Technologia magazynowania energii nie jest jeszcze na tyle rozwinięta, by pozwolić Kalifornii na zastąpienie paliw kopalnych źródłami odnawialnymi. Moi rozmówcy zbliżeni do administracji Baracka Obamy przypominają, że często wskazywane jako przykład transformacji energetycznej Hawaje to wyspy, więc inwestycje w OZE opłacają się tam bardziej ze względu na ich izolację. Sytuacja w Kalifornii jest także wyjątkowa w stosunku do innych stanów. Ma również wpływ na sąsiadów, bo prowadzi do niekontrolowanego eksportu energii elektrycznej ingerującego w stabilność systemów pobliskich stanów. Wreszcie, nie byłaby możliwa gdyby nie istotne wytwarzanie z gazu, które stabilizuje rozwój OZE w słonecznym stanie.

Ponadpartyjna inicjatywa Climate Mayors, wspólnej walki z globalnym ociepleniem, ma poparcie w miastach 48 stanów i może przynieść istotną zmianę, ale bez taniej technologii magazynów energii gwarantami bezpieczeństwa dostaw pozostaną elektrownie jądrowe i gazowe. Te pierwsze coraz trudniej budować w przewidywalnym budżecie i terminarzu, ale te drugie radzą sobie świetnie dzięki rewolucji łupkowej. Przeciwko są stany „węglowe” jak Zachodnia Wirginia, w której za obroną przemysłu węglowego opowiadają się zgodnie demokraci i republikanie. To w ich głos wsłuchuje się Donald Trump – zapowiedział wycofanie USA z porozumienia klimatycznego w Paryżu, które po raz pierwszy w historii nałożyło zobowiązania na poziomie globalnym. Jednak bez dalszej kooperacji sygnatariuszy niemożliwe będzie stworzenie sankcji, które pozwolą na efektywne wprowadzenie postanowień układu w życie.

W obliczu braku poparcia ze strony Białego Domu to miasta amerykańskie popierające transformację energetyczną są w awangardzie polityki klimatycznej bez względu na działania centrali w Waszyngtonie. – Na poziomie lokalnym to miasta wcześnie przyjęły cele polityki zrównoważonej, bo wiele ich problemów, jak niska jakość powietrza, zaśmiecenie, niedobór terenów zalesionych, jest boleśnie odczuwana na poziomie lokalnym – mówi Mark Alan Hughes, szef Kleinman Center for Energy Studies na Uniwersytecie Pensylwania. – Po wyjściu Trumpa z porozumienia paryskiego wielu przekonywało, że miasta mogą kontynuować poparcie dla porozumienia bez rządu. Są jednak ograniczenia takiego działania. To polityka federalna ma służyć wdrażaniu regulacji, do których zobowiązaliśmy się w Paryżu, jak Clean Power Plan Baracka Obamy.

Temperatura w górę

Obecna władza w Waszyngtonie rewiduje politykę klimatyczną Obamy i broni węgla. – Konserwatyści nie znoszą interwencji rządu, a międzynarodowa współpraca przy polityce klimatycznej musi być prowadzona przez rządy i instytucje ponadnarodowe – tłumaczy dr Karl Hausker, były doradca prezydenta Baracka Obamy i wieloletni analityk polityki klimatycznej w USA. – Kiedy zaakceptujemy fakty naukowe, okazuje się, że potrzebne jest działanie na poziomie globalnym.

Z badań Uniwersytetu Yale wynika, że deklaracje na poziomie globalnym ze strony prawie 6 tys. miast, stanów i regionów odpowiadających za 7 proc. globalnej populacji i ponad 2 tys. firm o zsumowanych dochodach porównywalnych z wielkością gospodarki USA, zapewnią redukcję emisji gazów cieplarnianych o 1,5–2,2 mln ton do 2030 r.

Chociaż na skalę USA będzie to znacząca zmiana, to na poziomie globalnym wypada marnie, bo nie wystarczy, by uniknąć wzrostu globalnych temperatur o 2 stopnie, co jest celem porozumienia paryskiego, nawet przy redukcjach dokonanych przez USA, Chiny, Indie, Brazylię i Unię Europejską. Jeśli dodatkowo Trump wycofa Stany z układu, według naukowców z Yale będzie to oznaczało dodatkowy miliard ton emisji CO2 w następnych 15 latach. Gdy połączymy to z planami rewizji regulacji Agencji Ochrony Środowiska (EPA) w ramach Clean Power Plan, może dojść wręcz do zwiększenia emisji z sektora węglowego w USA. Nawet po pełnym wprowadzeniu w życie ustaleń z Paryża, do końca wieku świat ma się ogrzać o około 3,3 stopnia Celsjusza. Potrzebne jest globalne przywództwo dające nowe narzędzia i zobowiązania do walki ze zmianami klimatu.

Nadzieja w konsumentach

Polityka klimatyczna musi mieć charakter globalny. Spór między globalistami a zwolennikami suwerenności w USA to ciekawy asumpt do dyskusji trwającej w Europie.

Problemy podobne do tych, które mają stany sąsiednie Kalifornii z jej rosnącym wytwarzaniem z OZE, ma Polska z rosnącym eksportem energii z odnawialnych źródeł z Niemiec. Inaczej niż w USA, istnieje sankcja na poziomie centralnym, która niejako zmusza Polskę do transformacji energetycznej. Chodzi o politykę energetyczno-klimatyczną Unii Europejskiej, która jest bardziej restrykcyjna i sformalizowana niż globalne porozumienie klimatyczne z Paryża. Widnieje pod nią podpis polskiego premiera. Przez restrykcje jest ona efektywna. Polska musi przeprowadzić dyskusję między globalistami a zwolennikami suwerenności na temat tego, czy zamierza pozwolić na dalszą globalizację polityki klimatycznej, czy wybierze alternatywę. Musi także ustalić, na czym miałaby ona polegać, bo prawdopodobnie mało kto w Polsce chce opuszczać Unię Europejską, która daje nam, na razie dziurawy, parasol ochronny przed Gazpromem, ale dzięki rozwojowi polityki multilateralnej może go załatać. Oznacza to, że tylko dalsza integracja będzie dawać nowe korzyści z polityki wspólnotowej, ale oczywiście będą one okupione koniecznością dostosowania się do regulacji. Racjonalną odpowiedzią może być sprawna transformacja energetyczna w dialogu z Komisją Europejską.

Dyskusje będą trwać, ale rzeczywistość może je wyprzedzić. Istotna jest zmiana zachowania konsumentów, którzy coraz częściej opowiadają się za polityką klimatyczną ze względu na troskę o środowisko i uwzględniają ten wybór w swoich decyzjach. Wspomniany wyżej Mark Alan Hughes brał udział w projektowaniu zrównoważonej polityki miejskiej w Filadelfii. Okazało się, że władze samorządowe opowiedziały się za polityką zrównoważoną bez względu na politykę globalną, ale z powodu wyzwań stojących przed miastem bezpośrednio. Takich wyborów będzie coraz więcej, czego przykładem może być największa firma meblowa w Europie, która zapowiedziała, że będzie kupować energię tylko z OZE. Na takie deklaracje odpowiadają już firmy energetyczne, które szykują dla klientów coraz popularniejsze zielone paczki z energią pochodzącą tylko z energetyki zeroemisyjnej.

Z drugiej strony dobrze wynegocjowana polityka klimatyczna może dać środki na walkę z ubóstwem energetycznym, czyli brakiem dostępu do energii albo zbytnim obciążeniem budżetu domowego przez wydatki na jej dostawy. To szansa dla Śląska, który musi zastępować „czarne” miejsca pracy „zielonymi” albo szerzej, innowacyjnymi. Kolejną okazją do rozmowy na ten temat będzie szczyt klimatyczny COP24 w Katowicach, podczas którego Polska będzie się opowiadać za większymi środkami na transformację energetyczną z jednej strony i łagodniejsze potraktowanie węgla z drugiej. Kto zwycięży w dyskusji o klimacie? Multilateraliści czy przeciwnicy globalizacji?

Artykuł ukazał się 29 listopada na łamach Rzeczpospolitej.

Niniejsza publikacja powstała dzięki współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie. Zawarte w niej poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.