Inwazja Federacji Rosyjskiej na Ukrainę jest nie tylko barbarzyństwem, ale również zapowiedzią gwałtownych zmian ekonomicznych na całym świecie. Nawet jeśli (co mało prawdopodobne) działania wojenne zakończą się w miarę szybko, powrót do status quo ante jest niemożliwy. Również powrót do europejskiego modelu energetyki sprzed wojny. Czy dywagacje na temat surowców w momencie, w którym na Charków i Mariupol spadają bomby, jest na miejscu? Owszem, choćby i z tej przyczyny, że przyszły kształt rynku energetycznego powinien być odpowiedzią na barbarzyństwo. Pytanie, czy na taką odpowiedź Polska jest rzeczywiście gotowa.
Jeśli kraje Unii utrzymają ostry kurs wobec Rosji, ograniczenie importu surowców ze wschodu stanie się faktem. Premier Mateusz Morawiecki namawia Unię Europejską do wprowadzenia embarga na paliwa ze wschodu, apelując o jak najszybsze wprowadzenie zakazu sprowadzania węgla, ropy i gazu z Rosji do Unii Europejskiej. Byłby to bardzo słuszny i bezprecedensowy krok, wiązałby się jednak z wymiernymi kosztami. Według „Rzeczpospolitej” Rosja odpowiada w tej chwili za 27 proc. importu ropy, 40 proc. gazu i 46 proc. węgla do krajów Unii Europejskiej. Uzależnienie od rosyjskich surowców jeszcze wyraźniej widać w Polsce. Najmniejszym problemem wydaje się gaz: inwazja przyspieszyła prace przy budowie Baltic Pipe, dzięki któremu Polska i Dania byłyby połączone z norweskimi producentami. Polsko – rosyjski kontrakt na dostawę surowca kończy się w grudniu 2022, a nowy gazociąg, według zapowiedzi rządu, osiągnie pełną przepustowość w styczniu 2023. Oznacza to możliwość zastąpienia praktycznie całego strumienia błękitnego paliwa dostarczanego przez Rosję gazem z Norwegii.
Inaczej z węglem kamiennym. Federacja Rosyjska ma dobry, wysokokaloryczny produkt, na dodatek mniej zasiarczony niż polski i łatwiejszy (czytaj: tańszy) w wydobyciu. Nic zatem dziwnego, że prawie 75 proc. z importowanego do Polski węgla pochodzi właśnie z Rosji. Jeśli spojrzeć na odbiorców indywidualnych, osiedlowe kotłownie i sektor komunalny, te dane wyglądają jeszcze bardziej jednoznacznie – aż 90 proc. importowanego węgla pochodzi z Rosji. Brak ok. 9 mln ton węgla w skali roku będzie trudny do uzupełnienia – rosyjski węgiel nadal ogrzewa część polskich miast, służy też w gospodarstwach domowych. Embargo może więc oznaczać, że ceny tego surowca, i bez tego najwyższe od lat, jeszcze poszybują do góry.
Jeszcze inaczej wygląda sprawa ropy. W 2020 roku aż 65 proc. tego paliwa sprowadzane było do Polski z Rosji. To i tak wyraźnie mniej niż wynosi średnia z ostatnich dwudziestu lat – w tym czasie 87 proc. importowanej do Polski ropy pochodziło z Federacji Rosyjskiej.
Wyliczenia Głównego Urzędu Statystycznego, pokazujące skalę zależności polskiego rynku energetycznego od Rosji, są bezwzględne: w 2021 Polska wydała na olej napędowy 8,8 mld zł, na olej surowy 25 mld złotych, na węgiel 2,5 mld zł, na gaz ziemny transportowany gazociągami 2,2 mld zł. Najmniej zapłaciliśmy za gaz skroplony LPG, bo tylko 0,6 mld zł. Według Business Insider około połowa tych kwot trafiła do budżetu Rosji, a 10 część pieniędzy, jakie zasiliły budżet, została wchłonięta przez rosyjską armię. Tylko te pobieżne wyliczenia pokazują, jak wielka i ryzykowna (choć konieczna) zmiana stoi przed Polską i Europą.
Jedną z głównych ról w dyskusji o nowym kształcie energetyki europejskiej odegrają Niemcy. Na razie zbierają one cięgi od prawicy polskiej, która odsądza zachodniego sąsiada od czci i wiary za politykę energetyczną. Ta krytyka jest w części uzasadniona – Polacy, niezależnie od przekonań politycznych, od wielu lat wskazywali, że budowa Nordstream2 jest dużym błędem. Pytanie, jak ten błąd zostanie naprawiony. Pytanie kolejne, co zrobią Niemcy z planem wygaszania energetyki atomowej w tak niepewnej sytuacji. Pierwszy audyt wykonany przez ministerstwa środowiska i gospodarki Niemiec wskazuje, że dłuższe wygaszanie elektrowni atomowych przyczyni się do zmniejszenia niemieckiej zależności od Rosji w niewielkim stopniu.
Nie ulega wątpliwości, że wojnę na Ukrainie Polska będzie chciała wykorzystać do zatrzymania całej polityki klimatycznej, a w szczególności Fitfor55, co bez ogródek zapowiada np. była premier Beata Szydło. Polscy politycy zapominają przy tym o fundamentalnych błędach, jakie popełnili w ostatnich latach. Wstrzymanie rozwoju sektora OZE (najpierw przez uderzenie w energetykę wiatrową, a ostatnio zablokowanie rozwoju fotowoltaiki) pogłębi kryzys, który może spaść na Polskę już jesienią tego roku. "Gospodarka rosyjska dostała potężne uderzenie, ogromne straty. Ale nie ma co się oszukiwać, codziennie ta sama gospodarka jest zasilana również twardą walutą poprzez sprzedaż węgla i gazu" – powiedział Mateusz Morawiecki Polskiej Agencji Prasowej. Zapomniał jednak dodać, że od lat jest to również polska waluta.
Przed Polską i Europą stoi w tej chwili dramatyczny wybór: zerwanie kontraktów paliwowych z Rosją jest konieczne, ale rodzi również ryzyko gigantycznej niepewności na rynkach energetycznych i rosnących cen. Plan RePowerEU, który powstaje w tej chwili w Komisji Europejskiej, jest tyleż słuszny, co ogólnikowy: wiemy, że konieczne poszukiwanie źródeł gazu innego niż rosyjski i szybszy rozwój technologii odnawialnych, w tym wodorowych.
Na razie zmierzamy prostą drogą w stronę ubóstwa energetycznego, niedogrzanych mieszkań i horrendalnie wysokich cen paliw. To cena, którą Europa musi zapłacić za przeciwstawienie się mordercy. Musimy być jej świadomi i szukać wspólnie rozwiązań, które zminimalizują straty. Połajankami i szukaniem winnych nie da się ogrzać domów.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.