Czy jest pani Joanną od Romów?

Tego nie było w planach. Gdy w Ukrainie wybucha wojna, Joanna Talewicz wiedziała tyle, że będzie trzeba osobom uchodźczym przybywającym do Polski pomagać. Razem z wiceprezeską Małgorzatą Kołaczek nie brała pod uwagę, że osobami tymi będą wyłącznie Romowie, ale kiedy wolontariusze Fundacji W Stronę Dialogu zaczęli przybywać na przejścia graniczne i dworce okazało się, że poza nielicznymi aktywistkami, nikt tego nie robi. Rodziny romskiego pochodzenia stały samotnie, bezradnie z boku, nie podchodzili do nich ani wolontariusze polskich, ani zagranicznych organizacji pomocowych.

 

Joanna Talewicz

Można je było poznać po niezaopiekowaniu, ale i jeśli można tak stereotypowo to ująć, po wyglądzie. Kobiety miały na sobie długie spódnice, wiele z nich wyróżniały długie ciemne włosy i karnacja. Choć to nie jest żadna zasada, po niektórych pochodzenia zupełnie nie dałoby się rozpoznać. Niektórzy z kolei sami podchodzili do aktywistów romskich i Joanny, zwracali na nich uwagę z tego samego powodu. Widzieli też, jak rozmawia z Romkami i Romami, jak razem z wolontariuszami organizuje transport, zostawia ulotki. Nawet nie wie, jak to się później działo, że dzwoniło do niej mnóstwo nieznanych numerów, dzwoniący pytali „czy jest panią Joanną od Romów?”, bo potrzebują jej pomocy. Był moment, że jednocześnie dołączona była do kilkudziesięciu grup online w różnych miejscach Polsce, na których komunikowała się społeczność i błyskawicznie wymieniała informacjami.

„Zadziałał romski internet” - żartuje dziś, kiedy sytuacja nieco się uspokoiła. Talewicz nie jest w stanie określić, ilu dokładnie osobom pomogła od początku Fundacja, ale pamięta dni, że do miasta przyjeżdżało po 100, 200 osób dziennie. Łącznie mogło to być pięć tysięcy osób, może nawet osiem. Nie ma też danych, które precyzyjnie mogłyby określić liczbę Romek i Romów z Ukrainy w Polsce. Z tych opublikowanych przez Komisję Europejską w kwietniu 2022 roku wynika, że między lutym a kwietniem około 100 tys. osób romskiego pochodzenia uciekło przed wojną z kraju. Ile z nich może być w Polsce? Między 50 a 70 tys., zatem dwa razy więcej niż do tej pory Romów w Polsce w ogóle. Tylko czy to ważne? „Zbieranie danych w oparciu o pochodzenie etniczne, jak pokazała przeszłość, nie służyło zwykle niczemu dobremu” - zauważa działaczka.

Joanna Talewicz pamięta, że gdy w Polsce atakowano społeczność LGBT+, czy wzrastały  antysemickie nastroje, miała nadzieję, że i dyskryminację Romów społeczeństwo dostrzeże. Za każdym razem, gdy łamane były prawa mniejszości w kraju, wiedziała przecież, że dla społeczności romskiej to nic nowego. Ale jak powiedział jej pewien urzędnik na wysokim stanowisku: „Pani Joanno, ale kogo to obchodzi?”. Dziś paradoksalnie to wojna w Ukrainie spowodowała, że Fundacja się rozrosła, a losem Romek i Romów przejęła się za sprawą mediów opinia publiczna.

Pracy było tyle, że jako doktorka antropologii, Talewicz musiała zrezygnować z tej na UW, fizycznie nie dawała rady łączyć wykładania z działaniem na rzecz społeczności romskiej, to drugie stało się jej etatem. Tym bardziej, że nie raz, nie dwa radzić musiała sobie z wielkim rozczarowaniem. Pamięta, jak organizacje mające na sztandarach szacunek do różnorodności, w praktyce zajmowały się nią dotąd, gdy stawało się jasne, że potrzebujący wsparcia uchodźcy mają romskie pochodzenie. Pytała, „dlaczego im nie pomagacie?”. „Bo mieli być uchodźcy, a są Cyganie”. „Dlaczego nie dajecie im ubrań?”. „Bo oni będą je sprzedawać”. Kilka razy musiała się powstrzymywać przed dosadnym komentarzem.

Wie, że bywało i tak, że Romowie byli dyskryminowani jeszcze na samej granicy, gdy urzędnicy ukraińscy oceniając ich po wyglądzie, cofali na sam koniec kolejki. Ale wiele osób nie chciało mówić o tym oficjalnie, pytani o powody odpowiadali krótko: to jest mój kraj i nie chcę o nim mówić źle”. W Polsce z kolei musiała często osobiście interweniować np. na dworcu w Przemyślu, gdy ochroniarka nie chciała wpuścić romskiej matki do pokoju dla matki i dziecka, bo to Cyganka”. Nawet wśród samej społeczności dało się słyszeć głosy, że im więcej Romów z Ukrainy przyjedzie do kraju, tym bardziej społeczność będzie widoczna. Nie mogła tego zrozumieć. Pamięta, kiedy była u swojej cioci. - Pytałam jej i dalszych krewnych: dlaczego nie chcecie tym ludziom pomóc? Odpowiedziała tak: Asia, ja wreszcie mogę iść spokojnie do sklepu i nikt mnie nie wyzywa”.

Byli i tacy, którzy wybierali jako miejsce docelowe Węgry czy Czechy, ale szybko przekonywali się, że tam wcale nie jest lepiej. Na Węgrzech rządzi Orban, klimat nie sprzyja różnorodności, a w Czechach zetknęli się z pociągami, które były segregowane. Wracali i mówili Talewicz nie mogliśmy wejść do przedziałów z ludźmi”. Romowie najchętniej wybierają zatem Polskę, bo jest blisko domu, mają większą łatwość porozumiewania się językiem czy w wysłaniu tu dzieci do szkół.

Mimo tych wszystkich trudności, z obecnej sytuacji wypływa wiele dobra. Po pierwsze na poziomie społeczności, bo wzajemne wsparcie pokazało Romkom i Romom, że potrafią być bardzo silni, wznieść się ponad kulturowe, czy po prostu ludzkie podziały. Może to nie jest dobrze, że Joanna Talewicz czuje, jakby wciąż i wciąż była w pozycji udowadniania czegoś, ale to właśnie społeczność romska zrobiła: udowodniła, że potrafi sobie radzić w kryzysowych sytuacjach. Wbrew stereotypowi, nie wyciąga ręki po pomoc i nie oczekuje, że świat zrobi coś za nią, ale samodzielnie organizuje się i działa, i robi to coraz bardziej skutecznie. Dziś to organizacje międzynarodowe zgłaszają się do Fundacji W Stronę Dialogu z prośbami o szkolenia i podzielenie się wiedzą w tym zakresie.

Po drugie, szerzej, społeczność staje się widoczna na zewnątrz. Powstało choćby Centrum Społeczności Romskiej w Warszawie, do którego przyjść może każdy, czegoś się dowiedzieć, nauczyć. Nawet inne organizacje chętniej współpracują z Fundacją. Dotychczas bywała ona pomijana w mainstreamowych wydarzeniach, konferencjach. A ostatnio choćby Polska Akcja Humanitarna włączyła temat praw romskiej społeczności po warsztatach Talewicz jako jeden z priorytetów do swojej agendy.

Joanna podsumowuje: „Nigdy nie pomyślałabym, że będziemy mieć wokół siebie tylu wspaniałych ludzi, że będziemy mieć środki, by organizować kolejne projekty, a przy tym zatrudniać nowe osoby, że zrobimy tak wiele w tak krótkim czasie. To wszystko sprawia, że mimo zmęczenia, ciągle chce mi się działać”.