
Z Gorzejowej do Dębicy, gdzie Tomek się do niedawna uczył, jest 25 kilometrów. Tam mieszczą się dom kultury i kino. „Ale ode mnie z miejscowości ostatni autobus jest po ósmej, a seanse są jednak później”. Dopytuję, czy na pewno nie chodzi o godzinę dwudziestą, ale dobrze usłyszałam, to ósma rano. Potem nic.

Tekst jest częścią cyklu "Kultura dostępna" w ramach naszej współpracy z Dwutygodnikiem. Pierwotnie ukazał się na stronie Dwutygodnika.
Dom kultury w moim mieście nazywa się potocznie Ludowiec. Istnieje w tym samym miejscu od roku 1910, ufundował go Karol Dittrich Jr, fabrykant, który chciał, żeby pracownicy żyrardowskich zakładów lniarskich mieli miejsce, w którym po ciężkiej zmianie mogliby ćwiczyć śpiew, grać na instrumentach i zażywać kultury. W swoim własnym towarzystwie. Dyrektorzy fabryki i oficjele mieli taki budynek już wcześniej, a w nim bibliotekę fachową z czytelnią, salę bilardową i teatralną oraz pokoje do gry w karty. Tak sobie wtedy wyobrażano dostępność. Dzisiaj Ludowiec formalnie nazywa się CKŻ, to miejska jednostka organizacyjna, a wstęp mają tam wszyscy, i dyrektorzy, i osoby bezrobotne, i emeryci.
„Ale oczywiście tak wiekowy budynek był projektowany zupełnie inaczej, kilka dużych sal, szerokie schody – zauważa Łukasz Kasperczyk, dyrektor Centrum. – Dlatego będziemy go teraz gruntownie remontować, będą windy, pętle komunikacyjne, musimy też przebudować sale, by były przygotowane do prowadzenia bardzo różnej działalności, zajęć dla rozmaitych grup odbiorców”.
Miejsca kultury mają dziś być dostępne, służyć każdej osobie, która chce poczytać, pośmiać się na spektaklu, obejrzeć wystawę czy film. Ale ich krajobraz to patchwork miejsc, które różnią się skalą, zasięgiem i możliwościami.
Biblioteka w Łozinie to filia, mieści się w budynku przypominającym dom jednorodzinny, jest tam też poczta i kilka innych punktów użyteczności. Biblioteka w Mokrej została kilka lat temu przeniesiona z parterowego domku jednorodzinnego do budynku szkoły podstawowej. Otwarta pięć lat temu żorska biblioteka mieści się w budynku dawnego młyna elektrycznego – został przekształcony w nowoczesną przestrzeń z czytelnią prasy, działem multimediów, tarasem, z którego widać całe centrum miasta, studiem nagraniowym i salami konferencyjnymi. W planach jest także otwarcie kawiarni na ostatnim piętrze. Obiekt jest przystosowany dla osób, które mają trudności z poruszaniem się.
Ta w Jaworznie – przeszklona, wielka, kilkupoziomowa – jest trochę starsza. Gmach oddano do użytku w 2007 roku, o lokalizacji przy Rynku Głównym zadecydowali mieszkańcy Jaworzna w sondażu. Były to lata, kiedy lokalni włodarze chętnie inwestowali w hale sportowe i aquaparki. Otwarcie biblioteki w tej właśnie lokalizacji to był statement prezydenta Pawła Silbera, który sprawuje tę funkcję od 2002 roku – sygnał, że miasto chce inwestować w kulturę. W budynku działają czytelnia naukowa i czasopism, Punkt Informacji Turystycznej, dział multimedialny z kilkudziesięcioma stanowiskami komputerowymi, dwie salki kinowe i studio nagrań, punkt ksero, BiblioteCafe, galeria ExLibris i klub filmowy. Ale Jaworzno to duże miasto, ze sporym i zróżnicowanym budżetem.
Bez drogi do domu
Tomek z Gorzejowej na pytanie, kiedy ostatnio był w kinie, nie od razu jest w stanie odpowiedzieć. Wreszcie zawęża czas na podstawie tytułu filmu – cztery lata temu odwiedzał kolegę w Rzeszowie, poszli na „Spider-Mana. Bez drogi do domu”.
Z Gorzejowej do Rzeszowa jest jakieś 70 kilometrów. Do Dębicy, gdzie Tomek się do niedawna uczył, jest bliżej, 25 kilometrów. Tam mieszczą się dom kultury i kino. „Ale ode mnie z miejscowości ostatni autobus jest po ósmej, a seanse są jednak później” – tłumaczy Tomek. Dopytuję, czy na pewno nie chodzi o godzinę dwudziestą, ale dobrze usłyszałam, to ósma rano. Potem nic.
„Dlatego wiele młodych osób z okolicznych miejscowości, jak już ma gdzieś pojechać do kina czy na koncert, to woli jednak Rzeszów, nawet Kraków – wyjaśnia. – Bo tam są nowości, można wybierać tytuły, godziny, a tutaj u nas puszczają filmy trochę spóźnione. Albo takie seanse dla szkół, wtedy idzie kilka klas. A na co dzień to jest wyprawa, autobusu brak, trzeba by rodziców zajmować”.
Na co dzień kino to jest wyprawa, autobusu brak, trzeba by rodziców zajmować
Z biblioteką jest trochę łatwiej. Mieści się w gminnym Brzostku, niecałe 10 kilometrów od wsi Tomka. Jeżdżą tam autobusy, jest ponad dziesięć kursów na dobę.
Tomek dwa lata temu założył inicjatywę Transport Bez Barier – na platformach społecznościowych i plakatach informował o wyzwaniach związanych z brakiem zorganizowanego transportu. Odwiedzał lokalnych decydentów, ale słyszał, że transport jest kosztowny, że kto i dokąd właściwie miałby jeździć.
To częsty argument – pozornie retoryczne pytanie o to, dokąd mają jeździć mieszkańcy i mieszkanki wykluczonych transportowo okolic. Jeśli już lokalne władze wyobrażają sobie dojazdy, myślą raczej o takich miejscach jak szkoła, przychodnia, urząd, sklep. Tymczasem na trasie wielu osób znajdują się również biblioteka, dom kultury, świetlica, sala prób.
Biblioteka w Człuchowie dobrze to tłumaczy hasłem: „Istniejemy po to, aby każdy mieszkaniec Człuchowa miał bezpłatny dostęp do wiedzy, kultury i informacji”. Można tam nie tylko wypożyczać książki czy przyjść na spotkanie autorskie, ale też na przykład wziąć udział w warsztatach kreatywności oraz krytycznego myślenia.
Na początku roku 2025 Miejska Biblioteka Publiczna w Człuchowie uruchomiła akcję carpoolingową – koordynowania wspólnych przejazdów, wzajemnego podwożenia się do pracy, szkoły czy właśnie instytucji kultury.
Biblioteka udostępnia nieodpłatnie użytkownikom oraz mieszkańcom powiatu człuchowskiego tablicę informacyjną, na której mogą zamieszczać ogłoszenia. Tablica jest ustawiona przed budynkiem biblioteki, można też na niej publikować informacje o transporcie zbiorowym w powiecie człuchowskim.
Człuchów to miasto w województwie pomorskim, siedziba powiatu i gminy wiejskiej. Mieszka w nim około 13 tysięcy osób. Komunikacja miejska w Człuchowie działa, jest również stacja kolejowa, jeżdżą tędy pociągi InterRegio, choć kursów nie ma wiele. Powiat jest w gorszej sytuacji. Są miejscowości, z których bardzo trudno dojechać do miasta, zwłaszcza po południu. Kiedy w styczniu byłam w Człuchowie na spotkaniu autorskim, mniej mówiłam ja, a więcej osoby, które na co dzień doświadczają trudów związanych z dotarciem choćby do biblioteki.
„Na terenie miasta z komunikacją nie jest źle, w dodatku jest bezpłatna – wyjaśnia prawie rok później Karolina Baranowska z człuchowskiej biblioteki. – Ale mamy sygnały od mieszkańców, że nawet o tym nie wiedzieli. Dlatego zdecydowaliśmy się zamieszczać informacje o rozkładach jazdy, także o pociągach. Jeśli chodzi o powiat, jest gorzej, zwłaszcza w godzinach popołudniowych, tu, w domu kultury po sąsiedzku, jest na przykład sekcja tańca, ale młodzież z okolicznych wsi nie miałaby potem jak wrócić do domu. Ta nasza akcja ma na celu usprawnienie wspólnych przejazdów i powoli się rozkręca”.
Kilka kroków
Wykluczenie transportowe to niejedyny obszar wykluczeń. Osoby z niepełnosprawnościami, neuroróżnorodne, starsze, mniej samodzielne, niezamożne mają utrudnione możliwości uczestniczenia w życiu kulturalnym.
W instytucjach kultury w mniejszych miastach to wiedzą. Wspomniany już Człuchów w ramach akcji „Książka na telefon” zorganizował system dostarczania książek – osoby starsze czy z niepełnosprawnościami mogą zadzwonić do biblioteki i zgłosić chęć wypożyczenia książki albo gazety, a pracownice biblioteki to zamówienie dostarczą.
„W pandemii organizowaliśmy to wspólnie z lokalnym stowarzyszeniem, dlatego że bardzo wiele osób potrzebowało lektury, teraz już działamy samodzielnie – tłumaczy Baranowska. – Mamy starszych czytelników, mniej sprawnych, a nasza biblioteka jeszcze nie jest dostosowana, brakuje na przykład windy. Sporo osób jest też samotnych, nie mają bliskich czy sąsiadów, którzy by ich przywieźli do biblioteki. Dlatego to my chodzimy, jeździmy. To są bardzo miłe spotkania, takie wręcz odwiedziny, chwilkę porozmawiamy, widać, że czytelniczki się cieszą na nasz widok”.
Osoba, która chce poczytać, dzwoni do biblioteki. Pracowniczki znają gust rozmaitych osób, mogą coś zaproponować, dobrać lekturę. „I tak to działa, czytelnicy zdają się często na nasz wybór i są potem zadowoleni” – dodaje pracowniczka człuchowskiej biblioteki.
Osoby starsze czy z niepełnosprawnościami mogą zadzwonić do biblioteki i zgłosić chęć wypożyczenia książki albo gazety
Według Eurostatu aktywność kulturalna Polaków w dużym stopniu zależy od czynników demograficznych i ekonomicznych. Najczęściej uczestniczą w niej osoby młode (poniżej 45 roku życia), z wyższym wykształceniem oraz lepiej sytuowane. Pod względem geograficznym wyróżniają się mieszkańcy dużych miast, zwłaszcza tych liczących powyżej pół miliona mieszkańców. Można te liczby zestawić z danymi Narodowego Centrum Kultury, które wskazują, że preferencje Polek i Polaków dotyczące uczestnictwa w kulturze są stosunkowo stabilne. Największą popularnością cieszą się wciąż kina, biblioteki, obiekty historyczne i domy kultury. Nie jest szczególnym zaskoczeniem, że mieszkańcy wsi częściej uczestniczą w festynach, jarmarkach i imprezach folklorystycznych, a mieszkańcy miast – w wydarzeniach takich jak wystawy, koncerty, festiwale muzyczne czy spektakle teatralne.
Finansowana publicznie kultura mogłaby tego typu nierówności niwelować, być narzędziem demokratyzacji dostępu. Lubi to powtarzać Arkadiusz Ptak, burmistrz Pleszewa. Niewiele większy od Człuchowa Pleszew jest nazywany pierwszym polskim miastem piętnastominutowym, czyli realizującym takie planowanie przestrzeni, by mieszkańcy mogli dotrzeć pieszo lub rowerem w ciągu kwadransa do najważniejszych miejsc codziennego życia – pracy, szkoły, sklepu, lekarza czy właśnie miejsc kultury. Miasto odrestaurowało starą parowozownię i uruchomiło tam Zajezdnię Kultury, interdyscyplinarne centrum złożone z biblioteki i domu kultury. Działa tu galeria, są też organizowane koncerty, warsztaty artystyczne i spotkania autorskie.
Finansowana publicznie kultura mogłaby niwelować nierówności dotyczące uczestnictwa w niej, być narzędziem demokratyzacji
„Mamy kółka plastyczne, fajną grupę wtorkową, gdzie nasz pedagog, przygotowany właśnie do działań z dziećmi najmłodszymi, prowadzi grupę dla kilkulatków. Potem mamy kółka, na które przychodzą dzieci starsze – opowiada animatorka Iwona Wieruszewska. – Licea też często przychodzą, głównie na ceramikę. Dzieci się tu dobrze bawią, odpoczywają, mogą sobie pochodzić po salach, bo w szkole to się nie zawsze udaje. U nas prowadząca pozwala im, żeby sobie działały w takich luźniejszych warunkach”.
Z zajęć regularnie korzystają pensjonariusze i pensjonariuszki gminnego środowiskowego domu pomocy. To nie jest stała grupa – uczestnicy za każdym razem są pytani, kto konkretnego dnia chciałby uczestniczyć w zajęciach, a potem są przywożeni do Zajezdni.
„Trzeba brać pod uwagę różne problemy zdrowotne, nie wszyscy każdego dnia są w stanie być na zajęciach. Niektórzy mają problemy ruchowe, z dłońmi, z nogami, potrzebują opiekunów, ale dzięki zajęciom plastycznym ćwiczą” – podkreśla Wieruszewska. „A tu są prace Uniwersytetu Trzeciego Wieku” – podchodzi do regału pełnego figurek. Część z nich dopiero czeka na szkliwienie, w pracowni jest specjalny piec. „To są głównie panie, one się świetnie rozwijają. Uważam, że super zrobiły te popiersia. A wszystkie mówiły, że nie umieją nic plastycznie, nie są uzdolnione, może nie wierzyły w siebie, natomiast wyszło wspaniale”.
Burmistrz Ptak podkreśla, że o mieście trzeba myśleć całościowo – jeśli się otwiera takie centrum kultury jak Zajezdnia, trzeba zapewnić nie tylko ciekawy program zajęć, lecz także dobry dojazd i regularnie informować o tym, co się odbywa w centrum kultury.
Zajezdnia działa od sześciu lat. Budynek został gruntownie przebudowany, jest przeszklony, jasny, przestronny. Mieszczą się tu sala koncertowa, sala prób, sala do nauki tańca i baletu oraz kilka pomieszczeń warsztatowo-zajęciowych.
Jeśli się otwiera takie centrum kultury jak Zajezdnia, trzeba zapewnić nie tylko ciekawy program zajęć, lecz także dobry dojazd
Kilka kroków od Zajezdni, w budynku dawnego dworca PKP, mieści się pleszewska biblioteka – instytucje kultury są blisko, co wpisuje się w założenia miasta kompaktowego. Pleszew używa tego określenia w swoich materiałach promocyjnych. Nieopodal Zajezdni są przystanki, bo władze miasta stawiają na częstą, przystępną komunikację nie tylko w obrębie miasta, ale również gminy. To świetne rozwiązanie, ale ma pewien rewers – filie biblioteki w okolicznych wsiach zostały w ciągu ostatnich kilku lat zamknięte.
Matematyka kultury
Coraz więcej gmin inwestuje w kulturę. Poniekąd wynika to z przepisów – gmina może prowadzić muzeum czy dom kultury, ale bibliotekę założyć musi. Na gminę powinna przypadać co najmniej jedna biblioteka publiczna. Najwięcej bibliotek w Polsce – prawie 950 – jest w mazowieckim, najmniej w podlaskim. Według statystyk z końca 2024 roku w Polsce działało 7 541 bibliotek publicznych, w tym 4925 filii (oraz niecałe 4 tysiące centrów kultury, domów i ośrodków kultury, klubów i świetlic). Biblioteki publiczne zatrudniały 22,1 tys. pracowników, na stanowiskach bibliotekarskich pracowało ponad 15 tys. osób. Większość placówek, około dwóch trzecich, prowadziło działalność na wsi, a na jedną bibliotekę publiczną przypadało przeciętnie 4971 mieszkańców. W ciągu roku prawie 5,5 mln czytelników wypożyczyło niemal sto milionów woluminów. Największą grupę czytelników bibliotek publicznych, bo 25%, stanowiły osoby w wieku od 25 do 44 lat.
Statystyki to jedno, codzienna praktyka się niekiedy różni. Wie o tym Ola Kołodziejek, która niedawno została dyrektorką Miejskiej i Powiatowej Biblioteki Publicznej w Kutnie, a wcześniej przez lata animowała kulturę w mniejszym mieście, organizując festiwale i konkursy literackie. Ma trochę inny pogląd nie tylko na statystyki dotyczące wieku, ale też na kwestię wykluczenia z kultury.
„Jeśli chodzi o wypożyczenia książek, to w grupach wiekowych 25–44 i 45–60 lat proporcje są podobne, ale jeśli chodzi o uczestnictwo w wydarzeniach kulturalnych proponowanych przez bibliotekę, jak choćby spotkania autorskie, to tu już widać dużą dysproporcję – na popołudniowych czy wieczornych wydarzeniach kulturalnych dominują osoby z drugiej grupy wiekowej lub starsze. U nas wykluczenie transportowe nie jest tak dotkliwe, bo Kutno to średnie miasto, ma komunikację miejską, biblioteka jest w centrum miasta – zaznacza Kołodziejek. – Mamy też trzy filie na osiedlach, żeby te osoby, którym ciężej jest przyjechać do centrum, mogły wypożyczać książki blisko miejsca zamieszkania”.
Niedawno Kołodziejek była na uroczystości obchodów istnienia kutnowskiego stowarzyszenia Uniwersytet Trzeciego Wieku. „To jest grupa bardzo prężnie działająca, zaangażowana, wiele osób w tym wieku wypożycza książki i uczestniczy w wydarzeniach. I ponieważ my, mam na myśli osoby pracujące w kulturze, tę grupę już po latach starań mamy, to trochę się do niej dostosowujemy – zauważa. – Widać to na przykład na ulotkach i plakatach, one mają większą czcionkę. To jest oczywiście super, tylko teraz widać, że jest sporo propozycji dla osób dojrzałych, a mniej dla młodych. Młodzież przychodzi na zajęcia ze szkołą, ale na popołudniowych wydarzeniach nastolatki to garstka. Oczywiście ma to związek ze zmianą w uczestnictwie w kulturze w ogóle, teraz są serwisy streamingowe, e-booki, ale jako nowa dyrektorka bardzo bym chciała przyciągnąć na wydarzenia kulturalne te grupy, które widzę u nas rzadziej, młodzież, osoby w wieku 40–50 lat”.
Oczekiwania i propozycje
Tomek z Gorzejowej mówi, że nawet gdyby autobus z jego wsi jeździł częściej, to niekoniecznie dowiózłby go na wydarzenia, którymi są zainteresowane osoby w jego wieku. „To są często jakieś dożynki, dni miasta, zapraszane są zespoły disco polo albo ludowe. To nie jest dla wszystkich”.
Wtóruje mu Karolina z Godzianowa, która w tym roku kończy liceum. Dojeżdża do Skierniewic. „Jak już mam się wybrać do kina albo na koncert, to jednak wolę do Łodzi albo do Warszawy, mam tam większy wybór. Jak coś ma być wyprawą, mam się umawiać z mamą, żeby mnie podwiozła gdzieś na stację albo odebrała, jeszcze w dzień wolny, to już wolę, żeby to była wyprawa na koncert czy wystawę, którą naprawdę chcę zobaczyć”.
Dla Oli Kołodziejek wykluczenie z kultury to także dysproporcja między rodzajem wydarzeń kulturalnych. „Widzę, jak na przestrzeni lat zwiększyła się w moim mieście liczba wydarzeń o charakterze bardziej rozrywkowym, a zmniejszyła tych związanych z tak zwaną kulturą wysoką, skierowanych do bardziej wymagających odbiorców. Tę dysproporcję też rozumiem, instytucje wychodzą naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców, a ci częściej wybierają wydarzenia lekkie i przyjemne. Instytucje też boją się małej frekwencji, ale nie wydaje mi się, że frekwencja powinna być podstawowym, a już na pewno niejedynym kryterium w doborze repertuaru. Według mnie naszą rolą jest wciąż nie tylko spełniać oczekiwania, ale też wychodzić z propozycjami, «wychowywać» kulturalnie odbiorców i myśleć o każdej grupie. Trudne, ale nie niemożliwe”.
Widzę, jak na przestrzeni lat zwiększyła się w moim mieście liczba wydarzeń o charakterze bardziej rozrywkowym, a zmniejszyła tych związanych z tak zwaną kulturą wysoką
Byłam w kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset miejscach kultury w Polsce. W miejscowościach, których liczba mieszkańców nie przekraczała kilkuset osób, w małych miastach, w średniakach, w aglomeracjach. Te rzeczywistości się różnią.
Dekadę temu przeciętna polska gmina wydawała na kulturę 3,5% swojego budżetu. Najwięcej wydawano w miastach na prawach powiatu. Te wydatki rosną, w niektórych miejscach skokowo. Bardziej zamożne gminy inwestują w miejsca kultury, ale są wciąż placówki słabiej wyposażone, kiepsko dostosowane do potrzeb osób z niepełnosprawnościami, walczące o każdy rok finansowania.
W największych polskich miastach na spotkanie autorskie, debatę czy panel dyskusyjny przychodzi niekiedy sporo ludzi, a czasem ledwie kilka osób. Na spotkaniach w Człuchowie, w Żorach, w Krasnymstawie sale były pełne. Ma to częściowo związek z tym, że w większych miastach takich spotkań jest kilka jednego dnia.
Nie znaczy to wcale, że w małych miastach czy na wsi łatwiej zachęcić mieszkańców do przyjścia na spotkanie – słyszę to od bibliotekarek i bibliotekarzy, pracownic świetlic i domów kultury. Zwłaszcza że w wielu miejscach jedyną opcją jest przyjechanie własnym samochodem. I niezależnie od tego, czy samorządy będą więcej i mądrzej inwestować w kulturę, budować nowoczesne świetlice, biblioteki, kina i muzea, może się okazać, że te miejsca są dostępne tylko dla tych, którzy mają swoje auto, są sprawni i zdeterminowani.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.