Amerykańska kampania A.D. 2016 jest wyjątkowa, jeśli chodzi o prawa kobiet. O ironio, z powodu mizoginii i wulgarności Trumpa, na agendzie stanęła kwestia przemilczanej przemocy wobec kobiet. Z drugiej strony, obok Hillary Clinton o niższe urzędy ubiega się rekordowa liczba kandydatek. Jeżeli sondaże się potwierdzą to po wyborach, kobiety będą stanowiły jedną czwartą składu senatu i niemal połowę klubu Partii Demokratycznej.
Radosław Korzycki
Priotities USA, największy super PAC (Komitet Akcji Politycznej, stowarzyszenie agitujące za kandydatem, ale niezwiązane bezpośrednio z jego sztabem) sprzyjający Clinton przerzucił w ostatnich dniach kampanii część środków na wsparcie czworga kandydatów, a właściwie kandydatek, w wyścigach o fotele w Senacie. W Nevadzie o schedę po odchodzącym szefie demokratycznej mniejszości Harrym Reidzie walczy była prokurator generalna tego stanu, Catherine Cortez Masto. Jeśli wygra, będzie pierwszą Latynoską w tej izbie Kongresu. W New Hampshire urzędującą republikańską senatorką Kelly Ayote próbuje obalić popularna gubernatorka Maggie Hassan. W Pensylwanii i Północnej Karolinie dwóch prawicowych senatorów usiłuje zdetronizować odpowiednio Katie McGinty i Deborah Ross. To przekierowanie środków na konto kandydatek ma wymiar i symboliczny, i całkiem doraźny. Przede wszystkim, po wizerunkowej katastrofie Trumpa, kiedy to ujawniono taśmy, na których obelżywym językiem wypowiada się o kobietach, demokraci koncentrują się na kwestiach równości i zmobilizowania kobiet do aktywnego udziału w polityce. To powtórka z roku 1992, kiedy to podczas przesłuchań w senackiej Komisji Sprawiedliwości senatorowie obydwu partii wykazali się mizoginią, ubliżając Anicie Hill, która oskarżała kandydata do Sądu Najwyższego Clarence'a Thomasa o molestowanie seksualne. Sezon '92 przeszedł do historii jako „rok kobiet”: w listopadzie wybrano cztery nowe senatorki, zwiększając ich całkowitą liczbę do sześciu. A doraźnym planem Priorities USA jest pokonanie w tych – na dziś remisowych – konkursach trzech republikanów i obronienie fotela Reida, co w połączeniu z wyścigami w Illinois, Indianie i Wisconsin, gdzie demokraci są raczej pewni zwycięstwa, da tej partii 6 stycznia większość w izbie i pozwoli prezydentce Clinton swobodnie realizować swoją wyborczą agendę.
Jeżeli Hillary Clinton obejmie najwyższy urząd w USA, uwieńczy to długą drogę emancypacji kobiet w amerykańskiej polityce. Będzie to miało niebagatelne znaczenie dla polityki międzynarodowej.
Jeremy Shapiro z European Council on Foreign Affairs zwraca uwagę, że kwestia równości płci będzie kluczowym elementem programu prezydentury Hillary Clinton. Sama kandydatka kilkakrotnie składała obietnicę, że połowę jej gabinetu będą stanowiły kobiety. Na giełdzie nazwisk mówi się też, że po raz pierwszy na czele Pentagonu może stanąć kobieta. Wśród kandydatek wymienia się byłą wysoką urzędniczkę Departamentu Obrony Christine Fox, która była inspiracją dla granej przez Kelly McGillis bohaterki filmu „Top Gun”. Na krótkiej liście pretendentów do urzędu sekretarza stanu jest Wendy Sherman, zawodowa dyplomatka i najbliższa współpracowniczka Madeleine Albright.
„Clinton postrzega kobiety jako kluczowe dla skuteczności dyplomacji, a zatem będzie skłonna budować sojusze jedynie z tymi rządami, które uwzględniają kwestie równości płci. To może prowadzić do tarć z Rosją, z którą Clinton już utrzymywała nieprzyjazne stosunki jako sekretarz stanu”, uważa Shapiro. Ekspert z ECFR dodaje, że krytycy Hillary przytaczają słynny „reset” z 2009 r., kiedy wraz z szefem rosyjskiej dyplomacji Siergiejem Ławrowem wcisnęła symboliczny czerwony przycisk jako dowód miękkiego podejścia do Rosji. Jednak jej stosunek do Moskwy uległ pogorszeniu pod wpływem doświadczeń na stanowisku w Foggy Bottom podczas pierwszej kadencji Obamy. W 2011 r. oskarżyła reżim Putina o sfałszowanie wyborów parlamentarnych, a następnie ostro zganiła za aneksję Krymu porównując ją do inwazji Hitlera na Czechosłowację i Polskę. Putin i Clinton postrzegają siebie jako osobistych wrogów i dążą do podkopania pozycji przeciwnika.
Hillary najpewniej nie będzie jastrzębiem, jakiego życzyłaby sobie Europa. Kiedy szefowała amerykańskiej dyplomacji z dużym dystansem odnosiła się do utrwalonej za prezydentury Busha polityki grubej pałki, czyli coraz większej militaryzacji amerykańskiej polityki zagranicznej. Pełniąc urząd zawsze przedkładała dyplomację nad użycie siły czy nawet perspektywę jej zastosowania. To ona jest architektem dwóch dość istotnych dla dziedzictwa Obamy porozumień: rozejmu z Kubą, po półwieczu otwartej wrogości, oraz ważnego w skali globalnej układu z Iranem o rozbrojeniu nuklearnym. Na tym ostatnim skorzystała również Polska, bo zniesienie embarga na Teheran otworzyło nasz rynek na współpracę z krajem pozostającym dotąd w izolacji.
Pewną z pozoru tylko nieistotną zagadką pozostaje rola Billa Clintona w Białym Domu. Pierwsza Dama nie jest tytułem formalnym, ale utrwaliła się w patriarchalnej rzeczywistości jako warunek sine qua non funkcjonowania prezydenckiego dworu. Rolę gospodyni Białego Domu pełniła żona lub, w razie konieczności, córka czy siostrzenica. Specjaliści od protokołu już się martwią jak ewentualnie tytułować Billa: Pierwszy Dżentelmen, Pierwszy Mąż czy może na luzie, jak Ameryka lubi najbardziej, czyli Pierwszy Koleś? Po burzy mózgów ustalono, że w oficjalnych sytuacjach będzie mianowany… gubernatorem Clintonem. Dlaczego? Bo to najwyższy urząd, jaki pełnił przed prezydenturą (gubernator Arkansas).
Ale teraz zupełnie poważnie: kim byłby w takiej rzeczywistości człowiek tak wpływowy i ambitny jak Bill? Nie będzie przecież śladem Michelle Obamy (nic jej nie ujmując) hodować warzyw w ogrodzie. Chociaż mógłby, bo odkąd został weganinem, bardzo pilnuje by spożywane produkty były wysokiej jakości. Warto przypomnieć, że Pierwsza Dama poświęciła się zdrowemu odżywianiu, dzięki czemu temat ten stał się poważną sprawą polityczną. Pokazywała Amerykanom, że koniecznie trzeba spożywać owoce i warzywa. Skąd je wziąć? Najlepiej – z własnego ogródka! Sama założyła słynny warzywnik w Białym Domu. Wkrótce potem pierwsza dama opublikowała książkę, w której podaje smakowite przepisy i zachęca do wdrażania zdrowej diety, szczególnie w przypadku dzieci. Bo otyłość to wielki problem Ameryki.
Hillary niejednokrotnie mówiła, że widzi go jako nadkonsultanta do spraw gospodarczych. „Bo na tym on się zna najlepiej”, stwierdziła podczas jednego z prawyborczych wieców w Kentucky. Mógłby też w zasadzie powtórzyć doświadczenie Hillary z czasów, gdy ona jako druga w historii po Eleanor Roosevelt bezpośrednio angażowała się w politykę. Przypomnijmy: pani Clinton przygotowała projekt powszechnego ubezpieczenia wszystkich Amerykanów. Plan na początku lat 90. upadł, ale jego zręby stały się podstawą reformy zwanej Obamacare. Jednak eksperci są zdania, że Bill wybierze jeszcze inną rolę – specjalnego wysłannika prezydentki Clinton do zadań niemożliwych. Swego talentu negocjacyjnego dowiódł za prezydentury Obamy, przykładowo gdy wynegocjował w Koreą Północną uwolnienie dwóch amerykańskich zakładniczek. Niewykluczone, że zobaczymy go jako negocjatora pokoju między Izraelem a Palestyną.
Hillary ma z Billem jeszcze jeden problem. Były prezydent może nie pasować do jej równościowej agendy. Jego promiskuityzm i nieodległe od Trumpa przedmiotowe traktowanie kobiet zostawiło w amerykańskim życiu publicznym trwały ślad. A feministki krytykowały bierną postawę Hillary, kiedy na jaw wychodziły kolejne romanse męża. Ich zdaniem nie dawała właściwego wzorca kobietom upokorzonym małżeńską niewiernością. Dlatego i dla samej Clinton najlepiej by było, gdyby Bill jak najwięcej czasu spędzał w zamorskich podróżach, z dala od Białego Domu.
Artykuł powstał dla Dziennika Gazety Prawnej dzięki wsparciu Fundacji im. Heinricha Bölla.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.