Dyktatura, lobbyści, ciągła inwigilacja. Ale i tak na szczycie klimatycznym COP27 w Egipcie zmieniłyśmy bieg historii.

Relacja

Po dwutygodniowych, wykańczających negocjacjach, szczyt klimatyczny COP27 zakończył się słodko-gorzkim porozumieniem, które choć utrzymuje naukowy cel powstrzymania ocieplenia na poziomie 1.5°C, to pociąga do odpowiedzialności winnych za kryzys: przemysł paliw kopalnych i przyjaznych mu polityków.

D.LAsota_relacja COP

Końcowe decyzje dobitnie obrazują wpływ lobby paliwowego, które podczas COP27 było reprezentowane przez rekordową liczbę 636 osób, jak również utrzymujące się z brutalnego przemysłu paliw kopalnych rządy dyktatorskie. Widzimy, że tak długo, jak przy stole zasiadają lobbyści i dyktatorzy (bądź ich sojusznicy), nie mamy szans na politykę klimatyczną, która faktycznie będzie gwarantowała nam bezpieczeństwo. 

Historycznym zwycięstwem była z pewnością decyzja o utworzeniu funduszu szkód i strat (loss & damage facility). Walczyły o to od niemalże 30 lat państwa Globalnego Południa, bo kryzys klimatyczny to ich tragiczna codzienność od dekad. Po tylu latach opóźnień wreszcie powstanie finansowy mechanizm, który ma być najistotniejszym narzędziem wsparcia dla najbardziej poszkodowanych państw na ratowanie ludzi i regionów dotkniętych suszami, powodziami i innymi ekstremalnymi skutkami zmiany klimatu. Ten fundusz ma spłacić dług Globalnej Północy wobec Globalnego Południa i jest to zdecydowanie ogromne osiągnięcie szczególnie aktywistek i ruchów z obszarów najbardziej uderzonych przez kryzys klimatyczny i historyczną niesprawiedliwość. Każdy ich protest, każda akcja przed szczytem i w jego trakcie, doprowadziła do tego ważnego triumfu. Nikt nie może już teraz negować, że kryzys klimatyczny się dzieje, że doprowadza do ludzkich tragedii i że wymaga działań naprawczych tu i teraz. Oczywiście techniczne aspekty funduszu szkód i strat - to jakie sumy pieniędzy będą do niego trafiać, jak i od kogo, oraz w jaki sposób będą docierały do poszkodowanych - będą dopiero opracowywane przez nadchodzące miesiące i lata. Niemniej aktualna deklaracja o początku prac to fundamentalny krok do przodu.

Zawód wystąpił niestety w kwestiach mitygacji - czyli powstrzymywania - kryzysu klimatycznego. Pomimo poparcia ponad 80 państw wobec postulatu o wpisaniu “odejścia od wszystkich paliw kopalnych” do finalnego porozumienia, COP27 zakończył się z tekstem, w którym jeszcze bardziej rozluźniono wymagania co do wygaszania przemysłu paliw kopalnych. Wiele rządów jeszcze na koniec negocjacji próbowało coś zmienić. Indie, dość niespodziewanie, bardzo silnie domagały się potępienia paliw kopalnych w porozumieniu, ale delegacje państw paliwowych, m.in. z Arabii Saudyjskiej, Iranu czy Rosji, do ostatnich godzin szczytu broniło swoich inwestycji w ropę, gaz i węgiel. Unia Europejska ogłosiła w trakcie COP27, że podnosi swój cel redukcji emisji do 2030 roku do 57% z 55%. W Egipcie jednak globalne cele redukcji emisji nie zmieniły się - ani na plus, ani na minus. Paradoksalnie może to być duże zwycięstwo szczytu, biorąc pod uwagę, że wiele państw używa kryzysu energetycznego czy wojny w Ukrainie jako wymówki do odchodzenia od ambicji klimatycznych. Na tegorocznym szczycie udało nam się utrzymać dotychczasowe plany redukcji emisji oraz cel powstrzymania ocieplenia na poziomie 1.5 stopnia Celsjusza, ale martwi nas to, że świat zdaje się być gotowy zapłacić za szkody klimatyczne, lecz nie jest gotowy zrobić wystarczająco dużo, by naprawdę zapobiec klimatycznym tragediom. Kwestia odchodzenia od paliw kopalnych nie znika. Wiemy, kto dotychczas najbardziej blokował, a kto udawał przejęcie polityką klimatyczną ale skończył na hipokryzji. Teraz przed nami ważny rok walki o to, żeby rządy na całym świecie wreszcie zakończyły swoje wsparcie dla tego niebezpiecznego przemysłu, aby winni za kryzysy zostali pociągnięci do odpowiedzialności.

Myślę jednak, że dla mnie najistotniejszym elementem tegorocznego szczytu, było miejsce w którym się on odbywał - czyli Egipt, państwo, któremu daleko do demokracji. Dwa tygodnie spędzone w Sharm el Sheikh dały mi lekki posmak tego, co oznacza żyć w militarnym państwie, w którym każda próba oporu, niezgody, spotyka się z nieskończonymi próbami złamania człowieka. Policja była wszędzie na ulicach, wojsko również. W powietrzu unosiła się ciężka atmosfera apatii, marazmu - niby państwo skrupulatnie pilnuje zasad i swoich obywateli, ale samo w sobie nie działa. Publiczny transport podstawiony został tylko dla uczestników COPu. Lokalni mieszkańcy na czas szczytu byli zachęcani finansowo do wyprowadzki z miasta. W hotelach ciężko było się dogadać co do najdrobniejszych kwestii, taksówkarze często zastanawiali się czy nas podwieźć, czy nie. Zdaje się, jakby każdy robił w głowie rozrachunek plusów i minusów każdej decyzji, ale ostatecznie wszystko i tak kończy się wewnętrzną rezygnacją. Całość sprawiała wrażenie dystopii: wielkie resorty wakacyjne stały opustoszałe, trawa pachniała jeszcze sklepową świeżością, wszędzie wokół postawiono świąteczne dekoracje świąteczne, a po ulicach prócz wojska jeździły jedynie auta opryskujące perfumami dzielnice Sharm el Sheik.

Jedynie przedzierające się przez tę atmosferę absurdu raz po raz wieści o więźniu politycznym Alaa Abd el-Fattahu, który prowadził strajk głodowy w trakcie szczytu, przypominały nam o tym, jak za tymi wymuskanymi próbami schlebiania międzynarodowym oficjelom kryła się brutalna strona egipskiego reżimu, która trzyma za metalowymi kratami każdego, kto chce naruszyć fundamenty jej władzy. Alaa stał się naszym symbolem. To z jego siostrą ruch klimatyczny ramię w ramię walczył na tym szczycie. To dzięki niemu choć kilkoro członków egipskiego społeczeństwa obywatelskiego na nowo uwierzyło, że ich istnienie ma sens, że ich opór ma jakieś znaczenie. To dzięki niemu ruch klimatyczny dookoła świata zaczął lepiej rozumieć, że nasza walka nie może odbywać się bez mocnego opowiedzenia się po stronie praw człowieka i bez aktywnych działań na rzecz obalenia wszelkich dyktatorskich rządów. 

To tutaj, w Egipcie, gdzie prawda jest wsadzana do więziennych celi, zrozumiałam, że to właśnie o jej wyzwolenie walczymy. I choć organizatorzy tego szczytu chcieli swoimi dystopijnymi kłamstwami i greenwashingiem zamydlić nam oczy, zdaje się, że osiągnęli odwrotny efekt. Świat usłyszał, że rząd egipski to wojskowa dyktatura, że na COPie jest rekordowa liczba lobbystów paliwowych, że to paliwa kopalne stanowią źródło aktualnych kryzysów, że nie może być polityki klimatycznej bez obrony praw człowieka, że odpowiedzialni za kryzys muszą wreszcie za to zapłacić, że żaden niedemokratyczny rząd nie ucieknie od sprawiedliwości. Kto wie, być może COP27 osiągnął więcej niż myślimy?

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorki i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.