Jak Trump i Clinton planowali obsadzić kluczowe stanowiska swojego sztabu? Jak eksperci oceniają ich zamierzenia? Przyjrzyjmy się prawdopodobnym wizjom nowej Ameryki.
Radosław Korzycki
Pierwsze plany Trumpa co do składu personalnego jego ewentualnego gabinetu ujawnił jego młodszy syn Eric. „Ojciec jest zdeterminowany, żeby wreszcie postawić kraj na nogi. Dlatego będzie ściągać kadry ze świata biznesu. To muszą być najlepsi ludzi, którzy sprawdzili się na rynku. I że są w stanie pracować na trzysta procent” – powiedział w jednym z wywiadów na początku września. Dodał też, że skoro Amerykę czeka negocjowanie najtrudniejszych umów handlowych to trzeba wyznaczyć tę rolę najlepszym ludziom z Wall Street. To jednak osobliwe, bo The Donald całą kampanię prowadził krytykując Hillary za zbyt bliskie związki z nowojorską finansjerą.
Tymczasem Trump senior rzeczywiście spogląda na Wall Street. Magazyn „Fortune” podał, że jego kandydatem na sekretarza skarbu jest jeden z byłych dyrektorów banku inwestycyjnego Goldman Sachs Steve Mnuchin. Długo na giełdzie krążyło też nazwisko Carla Icahnsa, 80-letniego przyjaciela rodziny, który nie raz ratował Donalda z biznesowych opresji, gdy ten przeszarżował z inwestycjami, albo tracił zdolność kredytową (tak, Trump ma w USA tak niski scoring, że musi pożyczać pieniądze za granicą). I to Icahns wraz z kandydatem republikanów są wespół winni upadku hazardowego eldorado, czyli Atlantic City i doprowadzenia tysięcy ludzi do bezrobocia i utraty polis ubezpieczeniowych.
Sztabem przygotowującym kadrową rewolucję dowodzi gubernator Chris Christie z New Jersey, jeden z pierwszych republikańskich liderów, który w prawyborach poparł Trumpa. I sam mocno lansuje swoją kandydaturę na stanowisko prokuratora generalnego. Problem w tym, że sam jest umoczony w tzw. aferę mostową, w związku z którą dwójce jego najbliższych współpracowników postawiono zarzuty, a niewykluczone że i on sam jej usłyszy. To raczej nie przystoi pierwszemu śledczemu USA.
Na krótkiej liście do czołowych stanowisk są też inni bliscy współpracownicy kandydata, m.in. były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani, który na jednym z wieców zapędził się mówiąc że terroryzm motywowany islamskim resentymentem zaczął się za Obamy zapominając o zamachach z 11 września oraz były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich, główny oskarżyciel Billa Clintona w sprawach obyczajowych podczas gdy sam zradzał chorą na raka żonę.
- Trump ma świetny pomysł na swój rząd i na wyjście z biurokratycznego impasu, w jakim tkwi Waszyngton. Owszem, dobiera sobie ekscentrycznych ludzi, ale są oni w większości bezkompromisowi. I lepiej nadają się do rozmów z Putinem czy Chińczykami niż tak bardzo przywiązani do procedur dotychczasowi urzędnicy i ministrowie – mówi nam socjolog Richard H. Schwartz. Tymczasem politolog Armando LeMattey uważa co innego. – To jest zestaw osobliwości w złym tego słowa znaczeniu. To osoby, które dowiodły że są nieobliczalne, zupełnie jak Donald Trump. Są skłonni do kompulsywnego polowania na czarownice, więc grozi nam powtórka z epoki senatora McCarthy’ego. A to podkopie i tak już wątłą pozycję Ameryki na arenie międzynarodowej – stwierdza w rozmowie z DGP.
Ławka Hillary Clinton jest o wiele dłuższa, bo o ile niewielu przedstawicieli republikańskiego establishmentu chce mieć cokolwiek wspólnego z Trumpem, to niemal wszyscy demokraci zabiegają o względy swojej kandydatki. Ona sama może przebierać jak w ulęgałkach, ale zdaje się, że planuje oprzeć się na ludziach sprawdzonych w administracjach jej męża i Baracka Obamy. John Kerry jasno daje do zrozumienia dziennikarzom, że byłby zainteresowany kolejną kadencją w gabinecie sekretarza stanu. Dwa tygodnie przed wyborami ze sztabu Hillary wyszła tymczasem plotka, że ona sama chciałaby szefem dyplomacji zrobić… odchodzącego wiceprezydenta Joe’go Bidena. To byłby precedens, że druga osoba w państwie przeniesie się z Naval Observatory do Foggy Bottom. Ale sama Clinton podobno faworyzuje Wendy Sherman, doświadczoną dyplomatkę z ekipy b. sekretarz stanu Madeleine Albright. Mianując ją spełniłaby też obietnicę, że połowę stanowisk w jej rządzie obsadzą kobiety.
Ktokolwiek z tej trójki zostałby amerykańskim odpowiednikiem ministra spraw zagranicznych to Obamowskie nastawienie do świata będzie kontynuowane. Wojska nie staną na syryjskiej ziemi, pat w sprawie izraelsko-palestyńskiej będzie trwać, a rząd zbudowany z demokratów dalej będzie udawać, że nie słyszał o jakiejś Ukrainie. Ten scenariusz potwierdzają też kandydatury na szefa Pentagonu. Sam o to stanowisko dość aktywnie zabiega senator Jack Reed z Rhode Island. To on jako pierwszy osiem lat temu w rozmowie z Dziennikiem zasugerował, że w razie zwycięstwa demokraty rząd amerykański wycofa się z planów instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach.
W epoce wojen klimatycznych i starcia lobbystów reprezentujących różnych producentów energii na plan pierwszy wychodzi to, kto obsadzi stanowisko sekretarza ds. energetyki. Noblista i akademik Steven Chu nie sprawdził się w tej roli w pierwszej kadencji Obamy. To ideowiec, któremu zabrakło politycznego obycia. Teraz chrapkę na tę tekę ma szef kampanii Hillary John Podesta, dyrektor gabinetu prezydenta w czasach Billa Clintona. On pracuje w Waszyngtonie od 1972 r. i zna tam wszystkich. Jest specjalistą od forsowania niepopularnej agendy i szukania sojuszników w Kongresie.
Największy problem dla Hillary stanowi obsada stanowiska sekretarza skarbu. Kandydatka dobrze wie, że nie wolno jej sięgnąć po nikogo z Wall Street, bo nie raz obiecywała Ameryce zubożałej i wykluczonej, że czas wilków finansjery się skończył. Ale zależy jej na osobie z doświadczeniem biznesowym. Na giełdzie pojawiło się nazwisko Sheryl Sandberg, specjalistki od innowacji z Doliny Krzemowej, b. dyrektor operacyjnej Facebooka. Ewentualny rząd prezydent Clinton czeka praca nad dalszą regulacją rynków finansowych i ktoś o tak umiarkowanych poglądach jak Sandberg byłby dla Hillary idealny. Ale tu swoje stanowcze weto mogą postawić liderzy lewego skrzydła Partii Demokratycznej: wielki przegrany prawyborów Bernie Sanders oraz druga ikona lewicy i pogromczyni banków inwestycyjnych senator Elizabeth Warren. Oni by chcieli w gabinecie sekretarza skarbu widzieć klasycznego keynesistę, autorytet od zrównoważonego rozwoju, który nie miałby oporów interweniować zapobiegawczo w gospodarkę wobec widma kryzysu. Ich faworytami są obecny sekretarz pracy Tom Perez oraz noblista ekonomiczny i jeden z najbardziej poważanych intelektualistów świata Joseph Stiglitz.
Artykuł powstał dla Dziennika Gazety Prawnej dzięki wsparciu Fundacji im. Heinricha Bölla.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.